Monday, December 10, 2007

Opowieść przedświąteczna

Załóżmy, że pytamy statystycznego Polaka, powiedzmy Henryka Kowalskiego, co by nie męczyć po raz kolejny Jana, o święta Bożego Narodzenia. Będzie to opowieść przekoloryzowana i bazująca na stereotypach. Taki „Dzień Świra bis”, z akcentem położonym na okres przedświąteczny.

Henryk Kowalski zaprosił mnie do swojego mieszkania. Od progu wita mnie wylewnie, kłania się i wieszając mój płaszcz prosi żonę, aby przygotowała dwie kawy. Koniecznie w porcelanowym zestawie. No i oczywiście ukroiła kilka porcji tortu, specjalnie zrobionego na przybycie gościa, felietonisty Nadajnika. Gospodarze nie mieli mi za złe, że przychodzę przeprowadzić wywiad na dwa dni przed Wigilią, i to na dodatek w niedzielę.

Biorę w nawias sondaże na temat poziomu zaufania Polaków w skali europejskiej i idealny, a przy tym rażący nierealnością przykład gościnności, i kontynuuję swą bajkową rozmowę na temat świąt.

Z tą rozmową to też przesadziłem. Niech będzie to monolog, zaczynający się mniej więcej tak:

No zgadza się – rozpoczął swój wywód pan Henryk Kowalski – obchodzę z żoną i dziećmi święta. Znaczy się z całą rodziną. W tym roku będą potrawy z czterech karpi. Zazwyczaj starczą dwa, bo dzieci ich nie lubią, i ja nie przepadam za ościami, ale w supermarkecie była promocja. Trzy karpie plus czwarty gratis. I jak tu nie korzystać! Wino też kupiliśmy z wyprzedaży. Czylijskie, znaczy się z Ameryki Południowej. Kasjerka zachwalała. Mówiła, że najszybciej schodzi ze wszystkich trunków w sklepie. Zapytałem, skąd w takim razie promocja, a ona, że obniżka cen to prezent od szefostwa. Święta idą, to trzeba się dzielić z innymi. Tak to chodzi. Bo my kiedyś to wódkę piliśmy przy stole. Ze szwagrem znaczy się. Ciach jedna butelka na dwóch przed pasterką, bo jak za dużo się wypiło to człowiek przysypiał, a na drugi dzień jak proboszcz pytał, czy kazanie się podobało to kiwało się głową i uśmiechało, udając że fantastycznie. Teraz to inaczej. Jest wio, kultura. Kobiety zadowolone, my też. Smakuje dobrze i niby procentów mniej, ale nie o to chodzi. Przy drugiej butelce na łebka powraca humor jak za czasów Żytniej, no.

Opłatek jest – kontynuował pan Henryk – dzielimy się nim, życzymy sobie zdrowia, szczęścia i pomyślności. Dzieciom mówi się, aby duże rosły. Tylko Kamilek zaczyna się buntować i coś o rutynie i nudzie przebąkuje, że on niby w gimnazjum i ojca przerósł, a wszyscy traktują go jak karłowatego dzieciaka. Młody jest to nie rozumie. Później przychodzi nam oglądać telewizję. Wpływy z reklam idą na pomoc potrzebującym, a dzięki temu potem dobry film leci. A ile człowiek może się nauczyć. W zeszłym roku żonka przy oglądaniu reklamy sprzętu RTV/AGD przypomniała sobie, że lodówkę mamy tę samą od blisko 4 lat, i przydałoby się ją zmienić. A że firmy reklamujące się w Wigilię dają pieniądze na szczytny cel, to czego nie wesprzeć ich i kupić od nich co nieco. Najwyżej kredyt się weźmie, bo święta to święta, no.

A prezenty to mikołaj przyniesie – Henryk ziewnął i po chwili powrócił do swej opowieści – To znaczy Mietek, znaczy się szwagier. Dzieci zaczynają coś podejrzewać, ale jak Mieciu gada o Laponii i renifrach, to znaczy reniferach to przekonują się, bo zaczynają się śmiać. No, z radości znaczy się. Problem był z lodówką, co to pod choinkę sobie żona zażyczyła, ale powiedzieliśmy, że elfy wcześniej przywiozły to uwierzyły, bo znowu zaczęły się śmiać. Z radości, znaczy się. Skoro ja o reniferach mówiłem, to powiem panu, że cieszę się ze zniesienia zakazu spożywania mięsa. A to człowiek się męczył, bo dopiero po pasterce do lodówki zaglądał po coś konkretnego na ząb. Teraz to po odrobinie karpia schaboszczak na widelec i sru. W tym roku będzie pewnie połowa kotleta, bo karpi więcej. Dobrze będzie się jadło, bo muzyki słuchamy. Kupiłem nową płytę z kolędami. Dodawali do gazety, to co, nie wezmę? Mama narzeka, i mówi coś tam o tradycji i śpiewaniu, ale widział kto jeść i śpiewać. A potem film w telewizji, to czasu nie ma, no.

No, jak mówiłem skromnie u nas w tym roku – kończył opowieść Henryk Kowalski – Na luksusy to se Królowa Elżbieta może pozwolić. Podoba się drzewko? Jodła kaukaska. Lodówka już stoi w kuchni, bo elf prosiły korzystać z niej, rozumie pan? Babcia, to znaczy moja mama, dostała zestaw kina domowego, bo była promocja. Syn z córą po kilka stówek na wydatki. Mieciu opłatę na kilka rat za samochód. A ja? Ja cieszę się świętami, i markowy zegarek mi nawet tak bardzo nie robi. Bo ja lubię święta, zwłaszcza to oczekiwanie na nie. Te choinki i mikołaje w centrach handlowych. Nie można nie skorzystać i wpaść tam na dzień lub dwa. Tyle radości i szczęścia…

Pan Henryk mógłby tak opowiadać i opowiadać, a mi z felietonu zrobiłaby się mini-powieść.
Do świąt pozostały nam dwa tygodnie. Tylko i aż. Usłyszymy jeszcze o nie jednej promocji, zobaczymy kilkadziesiąt ozdobionych choinek w sklepach. Wyślemy dziesiątki kartek świątecznych, zastanawiając się czy kogoś nie pominęliśmy. Zastanówmy się: po co obchodzisz święta? Czy dla karpia, promocji w supermarketach, mikołaja i prezentów pod choinką? Czy siadając do wigilijnego stołu traktujesz to jako rutynę lub obowiązek uczestniczenia w tradycji? Coraz bliżej święta, coraz mniej czasu, a ja zadaję pytania odrywając ludzi od zakupów czy pieczenia makowców. To po co o tym pisać?, zapyta ktoś. I czy nie za wcześnie?, zapyta drugi. Jeżeli tak uważasz, zapomnij o ostatnim akapicie i skup się na ostatnim, niedokończonym zdaniu Henryka Kowalskiego:

Tyle radości i szczęścia… i Merry Christmas.

No comments: