Friday, September 28, 2007

Anty-Stopy


W Puneta de Reina nie można wchodzić do sklepu na bosaka, bo dyskryminuje się w ten sposób buty, i jeszcze moda na nie-butowe chodzenie wejdzie w życie. Sklepy obuwnicze zbankrutują, szewc się zanudzi. I wogóle.

Dwa Sajgon

Będąc fanem kuchni azjatyckiej nie trudno namówić mnie na odwiedzenie barów serwujących specjały z tamtego regionu. Zwłaszcza ostrych potraw piekących podniebienie. Na www.grono.net, w grupie dyskusyjnej poświęconej sajgonkom zamieszczono informację, że najlepsze podawane są w Warszawie, na Placu Wileńskim. W rzeczy samej, trudno odmówić im mistrzostwa, jednak postanowiliśmy z bratem porównać je z innymi sajgonkami przyrządzanymi przez warszawskie bary typu Asian.

Kilka dni temu przejeżdżaliśmy przez stolicę i chcąc uprzyjemnić sobie czas oczekiwania na pociąg do Lublina udaliśmy się do jednego z lokali na Dworcu Centralnym. Unikając robienia reklamy powiem jedynie, że prowadziło go dwóch Azjatów, narodowości bliżej mi nie znanej. Po naradzie zdecydowaliśmy się na wybór dwóch standardowych dań: 3 sajgonki, ryż i surówka, oraz sosów pikantnego i tzw. Pięć smaków. Nota bene, ten drugi różnił się jedynie mniejszą zawartością papryczki chilli.

Na tym zakończę opisywanie otrzymanych posiłków, gdyż to nie one są istotne dla tekstu. Stronę kulinarną zostawię wyobraźni czytelników, kierując felieton ku tzw. dowcipowi sytuacyjnemu, jaki miał miejsce w barze typu Asian, gdzie się zatrzymaliśmy. Otóż, gdy zaczęliśmy spożywać nasze sajgonki, do baru wszedł bliżej niezidentyfikowany mężczyzna. Niezidentyfikowanie wynikało z faktu, że siedziałem odwrócony do niego plecami i mogłem jedynie przysłuchiwać się rozmowie jaką prowadził ze sprzedawcą. Brzmiała ona tak:

- Dzień dobry – powiedział nieznajomy, nowy klient baru typu Asian – Poproszę dwa Sajgon.

- Dzień dobry – odpowiedział po polsku sprzedawca.

- Dwa Sajgon. Dwa, Saj – gon – powtórzył mężczyzna, na wypadek, gdyby sprzedawca go nie zrozumiał.

- Dobzie – odpowiedział sprzedawca.

- Dwa Sajgon i ryż – zaczął wyliczać mężczyzna – Macie ryż? – zapytał, za nic mając sobie tablicę z dostępnymi potrawami znajdującą się o metr od niego.

- Mamy.

- A można zamówić sam ryż?

- Mamy ryż i surówkę – odpowiedział sprzedawca.

- No dobrze – odparł tamten – A po ile to będzie?

- 7 złotych.

- Siedem?! - zapytał klient z niedowierzaniem w głosie – Tak drogo? No niech będzie.

- A wiecie, że moja koleżanka z Chin nie zna Sajgon – powiedział po chwili mężczyzna kończąc minutę ciszy – Mieszka w … (tu podał nazwę miejscowości), niedaleko Hong – Kong, i ona nigdy nie słyszała o Sajgon. Jadła nem – Sajgon, ale Sajgon nigdy.

- To to samo – odparł sprzedawca – Poza tym, sajgonki są z Wietnamu.

- Acha – odparł kupujący – Ale wy tam w Azji takie same jedzenie macie? Różnic nie ma, nie?

- Oj są – przekonywał sprzedawca mówiąc po polsku – To tak jak wy z Niemcami, sąsiedzi ale różne kuchnie macie, choć podobne.

- No no – zaczął grozić mężczyzna – Nas z Niemcami porównywać nie będziesz. Też coś – odparł urażony.

Rozmowa się ucięła, bo i poruszony temat z gruntu tych niebezpiecznych i potrafiących zepsuć dobry humor. Klient wziął z lady tacę z dwoma Sajgon, ryżem i surówką. Usiadł przy jednym ze stolików i zaczął spożywać wietnamską potrawę. Zjadł dość szybko, bo pomimo tego, że wszedł do baru po nas i rozpoczął walkę plastikowymi sztućcami z Sajgonami z warszawskiego lokalu z kilku minutową stratą, zdążył zjeść wszystko, gdy ja kończyłem trzeci Sajgon.

- Do widzenia – powiedział na odchodnym, a ja wciąż nie przestawałem się zastanawiać, czy Chińczycy nie mają w swej kuchni jakiejś odmiany Sajgon, nazywanych przez nich Hong-Kongiem albo Szanghajem.

Thursday, September 27, 2007

Słup


Urząd Miejski w Chojnicach dba o petentów, chroniąc ich przed nieszczęśliwymi następstwami kontaktu ze słupem.